Lato jest dla mnie chyba najbardziej pracowitą porą roku. Nawał roboty na wszystkich frontach i jeszcze na kilku dodatkowych ;-) No, ale niestety latem są też wakacje - a tak się składa, że mieszkam w bardzo 'wakacyjnej' części Kaszub i generalnie ciężko mi w tej atmosferze w ogóle coś robić ... poza jeziorami, kajakami i pogaduszkami z moimi nowymi koleżaneczkami ze wsi na pomoście przy lemoniadowej shandy ;-) Tak więc wstaję już o 5 rano i w czasie, gdy 'normalny' świat śpi - nadrabiam zaległości, które mi się okropnie napiętrzyły po wycieczce do angielskich ogrodów. Jednym z priorytetów jest publikacja tego posta, który napisałam właściwie aż 2 tygodnie temu ...
Załóżmy więc, że jest pierwsza połowa lipca. Na rabacie jest baaaardzo niebiesko i totalny nieład artystyczny ... tak się to nazywa, żeby było dobrze ;-) ...
hmmmmmmmmm ....... wygląda słodko i naprawdę w bardzo wiejskim stylu, ja jednak wiem i męczy mnie to bardzo - w tym roku nie udało mi się poświęcić tym rabatom wystarczająco czasu i teraz nie jest najlepiej. Moje profesjonalne oko i dusza cierpią ... nie czepiam się, ale ja to widzę ;-(
Oczywiście ostróżeczki są boskie - trudno o drugi, tak śliczny kwiat. Jest delikatny, ale jednocześnie bardzo wyfikany. Może stać w bukiecie na stole w wiejskiej chacie, może zdobić pałace ... no i właśnie ostróżeczek mam bardzo dużo, ponieważ po zeszłym sezonie sporo się samo wysiało. To samo z szałwią powabną ... chociaż pewno powinnam była połowę wyrwać. Nie miałam serca ani czasu ... teraz te rabaty to totalny busz. Dla mnie nowe doświadczenie (chociaż czy nowa mądrość?) - rabata sama nie będzie perfekt, trzeba jednak poświęcić jej czasu i pomyślunku. Teraz się już za nią zabieram i czekam niecierpliwie na urozmaicenie scenerii ze strony czosnków główkowatych, które za 5 sekund rozkwitną ;-)
***********
Jak uchwycić ten moment?
No właśnie, wyglądam z okna znad projektu czy komputera i widzę, że jest pięknie i leniwie ... i tak się gapię w nieskończoność. Słońce akurat zachodzi u nas w miejscu, gdzie jest przerwa pomiędzy brzózkami - bajka. Strasznie zawsze chce się zatrzymać tę chwilkę na zawsze!
O! I koniec, już zaszło ... cisza, spokój. Dookoła wisi lekka mgła ... po słońcu pozostał tylko zapach ciepłych zbórz. Ha! Gdyby tylko jeszcze nie było komarów ;-) Chociaż ja i tak pracuję w chmurach tych ostro wkurzających insektów. Po zajściu gorącego słońca można wreszcie 'posiedzieć' w ogrodzie czyli raczej 'porobić' i żaden komar na drodze mi nie stanie - hobby czy obsesja? Cokolwiek to jest, ja mam nogi i ramiona w swędzących kropkach. Trudno ... warto.
Raniutko znowu słońce zagląda do ogrodu i od wschodu do zachodu zapieka mi warzywa z ziołami ;-) i kwiaty. Próbuję 'łapać' piękne chwile za pomoca aparatu o różnych porach dnia. Oczywiście rano jest najcudowniej, ale akurat w moim nowym żwirowym ogrodzie ziołowym słońce pojawia się dopiero około godz 8 - czyli jak na letniego fotografa, to dosyć późno ;-) Ale gdy już zaświeci, to wypala z mgły również i nasz warzywnik. Potem już jest patelnia ...
Jak widać - mamy co jeść - warzywnik pęka w szwach. Na mięso nawet nie chce mi się patrzyć. Ucztujemy przy wielkich michach warzyw strączkowych i przecudnych młodych ziemniaczków. Sporo też mrozimy - teraz właśnie bób, groszek i fasolę tyczną (pnącą).
Rabaty wzniesione sprawdzają się fantastycznie. Ja zawsze je uwielbiałam. Andrew je dla nas tej wiosny wybudował, ale czułam że nie do końca jest przekonany - on jest idealistą i wydawało mu się, że woli zagony 'normalne'. No i okazało się, że uwieeeeeeeeeeelbia teraz te rabaty. Nie wiem czemu dopiero teraz się do nich tak naprawdę przekonał, bo mieliśmy je już w tylu warzywnikach ... i swoich, i u klientów i w pracy. Tak to jest - 15 lat spędzam z człowiekeim i dopiero teraz dowiaduję się, co myśli o rabatach wzniesionych ;-))))
Tak więc dla niedowiarków - oficjalnie - warzywa rosną na rabatach wzniesionych lepiej! Szczególnie jeśli warzywnik jest na kiepskiej glebie!
TUTAJ jest trochę więcej o tych naszych rabatch i jak je budowaliśmy.
Podczas warsztatów o eko-warzywniku opowiadam o tym, żeby pozwolić naturze załatwiać swoje sprawy. Zobaczcie - poniżej widać jak nam kardy zaatakowała mszyca. Nic nie robiliśmy i po 2 tygodniach po mszycy nie ma śladu - mamy za to kupę objedzonych biedronek i opitych sokami mszycowymi (fuj) mrówek! I tak to działa w przyrodzie, tylko musimy jej dać żyć!
Jeszcze kilka widoczków, bo nie mogę się powstrzymać. Uwielbiam ten mój ogród. To taka wielka skrzynia skarbów ... pełna żarcia, kwiatów i jeszcze w dodatku taka ładna - no i dobrze, że mam w domu tak wspaniałego kucharza, który potrafi z tych obfitości wyczarować nabardziej wyszukane potrawy ;-) Ogród użytkowy to naprawdę fajna rzecz! ... a dodatkowo całkiem zdrowe i modne hobby ... dla nas sposób na życie.
**********
Moja koleżanka - Magda z Łodzi (pozdrawiam ;-)) zapytała ostatnio kiedy najlepiej jest zbierać karczochy. Kiedy są już gotowe? My z Andrew właściwie zbieramy je już od kilku tygodni, gdyż ...
... karczochy, które najlepiej nadają się do spożycia są małe, ciężkie i mają jeszcze całkiem mocno zamknięte kwiatostany, na końcówkach których widoczne są purpurowe przebarwienia - nie ma co czekać, aż kwiaty będą duże. Często zjadamy nie ten duży, dorodny kwiatostan uwieńczający główny pęd wzrostu karczocha, tylko jego mniejszych kuzynów wyrastających z pędów bocznych – to właśnie one mają najsmaczniejsze, najdelikatniejsze tzw. ‘serce’ i małą ilość niejadalnych płatków. Nigdy nie wybieramy do spożycia karczochów ‘posiniaczonych’ ani przebarwionych. A jeśli zbieramy je na kilka godzin przed przyrządzeniem potrawy, to koniecznie zamaczamy je w chłodnej wodzie z cytryną - inaczej karczochy bardzo szybko ciemnieją.
NaOgrodowej.pl podaję super przepis na niesamowicie smaczne
Karczochy w białym winie i ziołach TUTAJ - zapraszam ;-)
*******
Rustykalne frytki – najsmaczniejsze na świecie.
Uwielbiamy takie frytki i ciągle je wcinamy z sałatą lub po prostu same – szczególnie zrobione z naszych młodych ziemniaków z ogrodu i serwowane z sałatą rzymską i surowym, młodym bobem.
Nie są zbytnio podobne do ‘normalnych’ frytek z budki na plaży czy KFC - to bardziej ćwiarteczki niż słupeczki, ale smakowo są o niebo lepsze … i co ważniejsze są z pewnością zdrowsze, ponieważ nie smaży się ich na głębokim oleju w garnku, tylko zapieka na oliwie z oliwek w piekarniku. Koniecznie spróbujcie!
Składniki:
50 ml oliwy z oliwek
6 dużych ziemniaków (lub 10 mniejszych)
30 gr mąki
płatki soli Maldon lub morska sól gruboziarnista
świeżo zmielony czarny pieprz
Wykonanie:
Rozgrzewamy piekarnik do 230oC – musi być bardzo bardzo gorący i całkowicie nagrzany zanim zaczniesz zapiekanie frytek. Do dużej blachy lub naczynia żaroodpornego wlewamy olej i wkładamy do piekarnika na 3 – 4 minuty.
W tym czasie szykujemy ziemniaki: myjemy je dokładnie (nie obieramy) i kroimy wzdłuż na ćwiarteczki … i potem na połóweczki te ćwiarteczki.
Wyciągamy z piekarnika naczynie z rozgrzanym olejem i wrzucamy do niego pocięte ziemniaki. Wszystko posypujemy mąką, solą i pieprzem.
Zapiekamy dalej 45 minut aż ziemniaczki zrobią się złociste i chrupiące jak frytki. Aby je ‘rozluźnić’ przed podaniem – blaszkę można lekko potrząsnąć. I tyle. Smacznego!
A! Do ziemniaków (do blaszki podczas zapiekania) dorzucamy zazwyczaj młodego czosnku - prosto z zagonu. Obmywamy go tylko pod wodą, oczyszczamy z korzeni i łodyg ...
... i kroimy na mniejsze kawałki. Taki zapiekany czosnek jest przesmaczny - słodziutki, miękutki i o takim jakimś naprawdę pysznym smaku. Bardzo polecam!
No i jeszcze trzeba coś na deser ... w pierwszej połowie lipca królowały truskawki - które jakoś w tym roku szybko się skończyły - wcale się nimi nie zdążyłam najeść. A miałam na nie kilka super sposobów. Tu na zdjęciu jest coś w stylu deseru z bezą o nazwie Eton Mess. Baaaaardzo angielski deser, który tradycyjnie serwowany jest w słynnym Eton College podczas letnich rozgrywek w krykieta. Nic prostrzego - robimy bezy i kruszymy je na mniejsze kawałki, potem w szklaneczkach lub miseczkach do deseru mieszamy z truskawkami i bitą śmietaną - i tyle!!! Pychota taka ... Desery ze zdjęcia 'poszły' na piknik, więc podawane były w papierowych szklaneczkach z Ikea.
Teraz zamiast truskawek robię ten deser z malinami - równie smaczny ;-)
********
Jesteśmy bardzo dumni z naszego dzidziusia - nowego ogrodu żwirowego. Pośród 'normalnych' zioł (bo ma to być głównie ogród ziołowy) rosną tu i ówdzie gwiazdy z zupełnie innej bajki ... na przykład moje ulubione dziewanny - nie wyobrażam sobie bez nich ogrodu żwirowego! Teraz już przekwitają i zamiast nich zaczyna się czas malw. Bardzo malowniczo ... szkaoda, że tak rzadko mam czas posiedzieć tu na ławeczce.
Nie zapominajcie o
konkursie ziołowym Na Ogrodowej - warto wziąć w nim udział, bo można wygrać prenumeraty czasopisma Zieleń to Życie. Wystarczy zrobić zdjęcie ziołu lub ziołom u siebie w ogródku/na balkonie czy parapecie albo gdziekolwiek ;-)
Moje mięty i bazylia rosną w glinianych donicach ustawionych w starych skrzynkach dla niosek - poniżej:
********
W mojej 'donicy rozmaitości', która jest najzwyczajniej na świecie ogromną, pomalowaną na zielonkawo plastikową donicą po drzewie - posadziłam w tym roku wszystko, co mi wpadło w ręce - z liliami rosną szczepione pomidorki pochodzące od firmy Volmary, funkia sebolda i sadzonki ostnicy cieniutkiej - która jest jeszcze malutka, więc mało co ją widać. Mam nadzieję, że w drugiej połowie lata ostnica zdominuje kompozycję - dosadzę do niej po przekwitnięciu lilii kolorowe kosmosy. Duża donica musi mieć duże rośliny!!!
W pierwszej połowie lipca lilie pachniały jak zwariowane. Wieczorami calutki ogród był zasłodzony ich perfumami. Ja to uwielbiam. Sadzę więc 'normalne' wysokie lilie w większych donicach i ustawiam wokół 'miejsc siedzących' w ogrodzie. Te białe to lilie królewskie, a różowe odm. 'Pink Perfection' .
Teraz jednak cudny zapach lilii zastępują już powoli słodkie groszki ...